Długo wahaliśmy się, czy jechać do Lipska nad Biebrzą, by odwiedzić Muzeum Pisanki. Jednak ponieważ nie trzeba było bardzo zbaczać z drogi, zdecydowaliśmy się na odwiedziny tej małej miejscowości.
Lipsk
Nie musieliśmy długo szukać i przy sporym placu (rynek, park?) znaleźliśmy mały drewniany domek, mieszczący Muzeum Pisanek. Przywitała nas tam pani Ewa Mucha, jedna z założycielek i kustosz muzeum.
Muzeum pisanek
Bardzo dobrze, że jednak zdecydowaliśmy się na wizytę w Lipsku. Pani Ewa wykazała się niezwykłą elokwencją i olbrzymią wiedzą, a zbiory pochodziły z różnych regionów Polski jak również z zagranicy. Niestety nie można było fotografować eksponatów, a szkoda bo znajdowało się tam wiele bardzo ciekawych pisanek. Dla mnie ta wizyta była szczególnie ciekawa. Już od dziesięciu lat biorę udział w zajęciach mających za zadanie propagowanie i ochronę od zapomnienia starych technik rzemiosła artystycznego. Zajęcia te organizuje Muzeum Regionalne w Stęszewie. Oczywiście rozmowa zeszła na tematy, które interesowały nas obie i okazało się, że pani Ewa brała udział w Jarmarku Wielkanocnym w Szreniawie (Muzeum Narodowe Rolnictwa), a jej siostra mieszka 15 km od Stęszewa, czyli wszystko w naszym sąsiedztwie.
Oprócz pisanek było tam trochę innych zbiorów. Podobało nam się weselne ciasto Korowaj. Takie ciasto można było mieć tylko raz w życiu, w dniu ślubu. Było owinięte białą wstążką i ozdobione zielonymi gałązkami, na znak dziewictwa, na wierzchu w środku umieszczone było gniazdko z ciasta na znak założenia nowej rodziny, a naokoło kaczuszki i kłosy, również z ciasta, symbolizujące dobrobyt dla nowożeńców i błogosławieństwo licznego potomstwa. Takich kaczuszek z ciasta piekło się na wesele duże ilości i każde dziecko, które przyszło do domu weselnego zostawało obdarowane taką właśnie kaczuszką.
Ciekawe były też niektóre tradycje wielkanocne. Na przykład młodzi chłopcy chodzili po domach, przede wszystkim po tych w których mieszkały niezamężne dziewczyny i śpiewali konopielki (przyśpiewki). Zostawali obdarowywani za to jajkami, kiełbasą i nierzadko czymś mocniejszym do picia. Konopielki skojarzyły nam się oczywiście z Redlińskim.
Kościół MB Anielskiej
Pani Ewa zachęciła nas do odwiedzenia Kościoła Matki Bożej Anielskiej. Po ogłoszeniu przez cara Mikołaja II Romanowa edyktu tolerancyjnego i amnestii za przekonania religijne, w roku 1905, otrzymano pozwolenie na reaktywację parafii i budowę nowej świątyni w Lipsku. Jeden z mieszkańców miejscowości udostępnił spory kawałek swojej ziemi, która obfitowała w glinę. Wydobywano ją i ręcznie produkowano cegłę, potrzebną do budowy. Z każdej rodziny z miasteczka i okolicy delegowano po jednej osobie do pracy przy stawianiu kościoła. Ukończono ją w 1914 roku.
Po lewej stronie ołtarza można zobaczyć portret starszej kobiety. Jest to Błogosławiona Marianna Biernacka, która w czasie wojny z własnej woli poszła na śmierć za swoją synową, będącą w ciąży. Aktualnie trwają starania o jej kanonizację.
Sokółka
Przez Dąbrowę Białostocką dotarliśmy do Sokółki. Miasto wywarło na nas dobre wrażenie, szczególnie szerokie ulice i zadbane budynki. Naszą uwagę zwróciła jednak piękna cerkiew. Do tego, że wszelkie świątynie w Polsce są zwykle zamknięte jesteśmy już przyzwyczajeni, ale tym razem oprócz kłódki na bramie nie znaleźliśmy absolutnie żadnych informacji. Trudno, pokażemy Wam chociaż zdjęcia, które zrobiliśmy zza ogrodzenia.
Bohoniki
Do Bohonik mieliśmy już tylko skok. Nareszcie odwiedziliśmy drugi z dwóch meczetów, które znajdują się na Tatarskim Szlaku, na terenie Polski. Jest mniejszy niż ten w Kruszynianach, ale wnętrze porównywalnie urządzone i równie wspaniała gościnność. Naszym przewodnikiem była pani Eugenia Radkiewicz. Cała historia, którą nam opowiadała nie była dla nas nowa, ale ujęła nas energią i stanowczością. Na nic były protesty Eda, że nie chce zdjęcia. Musiał się ustawić i basta!
Naprzeciwko meczetu znajduje się Dom Pielgrzyma, gdzie można spróbować tradycyjnych dań tatarskich. Oczywiście musieliśmy zrobić tam przerwę w podróży. Jest to dość prosty lokal, rzeczywiście chyba nastawiony na goszczenie pielgrzymów, za to na zewnątrz wygląda dość przyjaźnie, a i jedzenie warte skosztowania.
Z pełnymi żołądkami ruszyliśmy w kierunku Kruszynian. Droga wiodła oczywiście przez Krynki, gdzie znajduje się olbrzymie rondo z odchodzącymi dwunastoma ulicami. O tym już pisałam we wcześniejszej relacji i tu właśnie zamknął się nasz szlak Ściany Wschodniej.
Kruszyniany
Do Kruszynian zajechaliśmy tylko na nocleg. Zaszły tu wielkie zmiany, ale i wydarzył się tragiczny wypadek. Parę miesięcy przed naszym przyjazdem spłonęła doszczętnie Tatarska Jurta, a więc cały dobytek rodziny pani Dżennety Bogdanowicz i ich wspaniała restauracja. W sąsiedztwie, na placu gdzie podczas ostatniej wizyty nocowaliśmy, wybudowano Centrum Edukacji i Kultury Muzułmańskiej.
Rozmawialiśmy z panią Dżennetą, która opowiedziała nam jak to się stało i jak wielką pomoc zaoferowali im życzliwi ludzie. Po zgliszczach zostało już tylko puste miejsce i właśnie usuwano resztki starych fundamentów, aby zrobić miejsce na nowy budynek. Centrum Tatarskie udostępniło swoją kuchnię i Tatarska Jurta następnego dnia po pożarze podjęła swoją działalność, serwując pyszne dania w specjalnie w tym celu postawionym namiocie. Jedno jeszcze zdradzę: Nowy budynek jest już prawie gotowy i pewno niedługo otworzy swoje wrota dla zgłodniałych turystów. Ja osobiście zachęcam wszystkich, którzy znajdą się w tej pięknej okolicy do odwiedzenia tego przybytku i skosztowania wspaniałych dań kuchni tatarskiej.
Bez problemu uzyskaliśmy pozwolenie na nocowanie przy Centrum Tatarskim, a po małym, wieczornym spacerku i wizycie u pięknych koników czas był na spoczynek.
Za dwa tygodnie następna część relacji z naszej podróży, a teraz … Dobranoc
Władysława L."Lovka"
Urzekło mnie przedostatnie zdjęcie – te dwie „główki” koni wyglądających jakby przez okienka.Oczywiście (tradycyjnie) nie obeszło się bez zachodu słońca (ostatnie zdjęcie).
U mnie jest atmosfera trochę jesienna (pogoda);odpoczywam i czekam na „klientów”, których poprostu nie ma.
Tak jakoś wracam pamięcią do dawnych czasów,gdy „chłopcy z Łodzi”nocowali na sianie,myli się pod studnią – wszyscy byli zadowoleni.
Pozdrawiam.
Miśka
My stale jeszcze siedzimy w domu, staramy się pozałatwiać różne sprawy, ale planujemy chociaż krótki wypad. Może jesienią wybierzemy się w dłuższą podróż. Tobie życzymy wielu gości i lepszej pogody. U nas pogoda szaleje a nie sprzyja to dobremu samopoczuciu. Wolałabym już zeszłoroczne upały. Pozdrawiamy Cię serdecznie.