11.09.2018 – opuszczamy Półwysep Helski i przez Puck oraz Darzlubie kierujemy się na Nadole. Naszym celem jest niewielki Skansen Ziemi Puckiej.

Ponieważ było już dość późno, zaplanowaliśmy nocleg w okolicy i następnego dnia chcieliśmy odwiedzić skansen. No i tu natknęliśmy się na niemałe przeszkody. Byliśmy przekonani, że na brzegach jeziora Żarnowieckiego nie będzie problemu ze znalezieniem miejsca na nocny odpoczynek. Nic z tego. Robiło się coraz później, a na naszej drodze nie było miejsca na biwak. Zrezygnowani natknęliśmy się na niewielką przystań bezpośrednio nad brzegiem jeziora. Była już 20.30 i najwyższy czas na odpoczynek. Miejsce bardzo nam się spodobało, byliśmy tam zupełnie sami i noc spędziliśmy w spokoju i ciszy.

Nadole

No i nadszedł 23. dzień naszej podróży. Pogoda niestety trochę się popsuła, ale przecież mały deszczyk nie mógłby zepsuć nam naszych planów, a tym bardziej humorów. Ubraliśmy się więc odpowiednio i wkroczyliśmy w gościnne obejścia skansenu.

Szkoda, że nasza wizyta nie wypadła w sezonie, bo po resztkach ciasta w dzieżach, piecu chlebowym i formach do pieczenia wywnioskowałam, że można tam brać udział w pokazach, a może i w warsztatach, nie tylko piekarniczych.

Pięknie urządzono tam wnętrza chat i sklepiku wiejskiego, a prawdziwym zaskoczeniem były żywe kury i przeogromny królik.

Zaraz wejdzie gospodyni i wstawi wodę na herbatkę
Wiejski sklepik
Zobaczcie tego olbrzymiego królika

Całość rzeczywiście do złudzenia przypominała małą wioskę ze wszystkimi urządzeniami potrzebnymi do codziennego życia.

Kącik tkacki w kaszubskiej izbie
W takiej wiosce dałoby się żyć

A tu, jakby powiedział mój drogi szwagier Kjell, który bardzo stara się mówić po polsku i dobrze mu to wychodzi – „stara, głupia Kaszubka”

Ha, ha, ha!

Z nad jeziora Żarnowieckiego skierowaliśmy się ku morzu a dokładniej do miejscowości Osetnik, kiedyś Stilo i tak właśnie nazywa się latarnia morska, która się tam znajduje. Na początku Ed nie bardzo chciał tam jechać, ale dał się namówić i nie żałowaliśmy.

Stilo

Od parkingu do latarni wiedzie piękna droga przez sosnowy las, mniej więcej 900 m. Sama latarnia wybudowana na początku XX w, usytuowana jest na wierzchołku wydmy ok. kilometra od wybrzeża morskiego, co jest nietypowe, ale najciekawszym jest konstrukcja tej budowli. Na szesnastobocznym cokole zamontowano żeliwne elementy, które połączono śrubami i uszczelniono ołowiem. Bardzo dobrze widoczne jest to od środka. Latarnia Stilo jest jedną z dwóch całkowicie metalowych latarni w Polsce. Drugą jest latarnia w Jastarni. Taka konstrukcja jest jedyną w Polsce i tylko kilka takich znajduje się na całym świecie.

Leśna droga do latarni
Latarnia Stilo
Detale konstrukcyjne

Dziwny jest widok ze szczytu latarni – najpierw gęsty las i dopiero daleko, daleko morze. Jeszcze jedną ciekawostką są ruiny dawnego nautofonu, które znajdują się ok. 150 m od brzegu morza. Nautofon to inaczej buczek mgłowy, który zwykle montowany jest na okrętach i latarniach morskich w celu ostrzegania przed niebezpieczeństwem podczas mgły. Ten w Stilo wybudowano w połowie lat 50., a częściowo rozebrano go w połowie lat 80. ubiegłego wieku.

Widok ze szczytu latarni i resztki nautofonu

Łeba

Na obiad postanowiliśmy zajechać do Łeby. Cały czas lekko mżyło i było nieprzyjemnie chłodno, ale od czego mamy kurtki przeciwdeszczowe? Łeba miło nas zaskoczyła. Mimo, że miasto ma charakter czysto turystyczny, nie zatraciło atmosfery małej miejscowości rybackiej. Stare rybackie domki, pięknie odremontowane, sporo sklepików, nie tylko z pamiątkami, cukiernie i restauracyjki zapraszają do odwiedzin.

Bez trudu znaleźliśmy miejsce bezpośrednio w porcie i zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na obiad , spacer oraz uzupełnienie notatek z podróży.

Pusty port w Łebie

Nocleg zaplanowaliśmy w okolicy Lęborka, ale niestety mimo oznaczonych na mapie campingów, czy miejsc biwakowych, nic nie mogliśmy znaleźć. Prawdopodobnie były już wszystkie pozamykane po sezonie letnim. Jechaliśmy więc dalej przez Lubowidz, Godętowo i Popowo. Całkiem zrezygnowani dojechaliśmy malowniczymi, leśnymi drogami do Bukowiny i w małym miejscowym sklepiku dowiedzieliśmy się, że właśnie tu, nad małym jeziorkiem znajduje się wiejskie kąpielisko.

Nie zastanawialiśmy się wcale i po paru minutach oczom naszym ukazał się ogromny obiekt z plażą, amfiteatrem, oświetlonymi alejkami, ławeczkami, placem zabaw i sanitariatami.

Nocleg był uratowany. Nikt nie zakłócił nam spokoju nocnego, a widok z okien mieliśmy wspaniały.

Czegoś takiego chyba nikt by się w tym miejscu nie spodziewał. Podejrzewam, że nawet latem nie ma tu dzikich tłumów, a może trzeba by to sprawdzić?

Rankiem, wcale nie tak wczesnym, udaliśmy się w dalszą drogę, a dokąd nas poniosło, opiszę w następnym odcinku za dwa tygodnie. Do zobaczenia!