17. sierpnia wyruszyliśmy w dalszą drogę niezwykle wcześnie, bo już o 8.00 rano. Przez Gliwice, Rybnik i Żory dotarliśmy do Cieszyna.
Cieszyn
I tym razem dla nas obojga była to pierwsza wizyta w tym mieście. Cieszyn przywitał nas piękną pogodą i po małej przejażdżce po obu stronach Olzy, znaleźliśmy spokojne miejsce na prawym, polskim brzegu rzeki. Tu postanowiliśmy zaparkować naszego kamperka i pochodzić trochę po tym bogatym w historię mieście.
Cieszyn jest jednym z najstarszych miast na Śląsku. Legenda głosi, że założyli je w roku 810 trzej bracia, Bolko, Leszko i Cieszko, synowie księcia czeskiego Lecha. Bracia po śmierci swego ojca, po długiej wędrówce spotkali się przy źródle, nazwanym później Studnią Trzech Braci. Ciesząc się tym spotkaniem, założyli gród Cieszyn.
W rzeczywistości zaczątkiem dzisiejszego miasta jest Góra Zamkowa oraz słowiański gród we wsi Podobora, obecnie w Republice Czeskiej, zwany „Starym Cieszynem”.
Rozwój grodu cieszyńskiego
Na Górze Zamkowej najstarsze ślady osadnictwa sięgają zatem IX wieku i wiążą się ściśle z grodem słowiańskiego plemienia Golęszyców, a lokacja miasta nastąpiła około roku 1220. Od końca XIII wieku Cieszyn był centrum księstwa cieszyńskiego, które istniało formalnie do roku 1918 i rządzone było przez dwie dynastie: Piastów i Habsburgów. Podział miasta nastąpił po dwuletnim sporze terytorialnym między powstałymi na zgliszczach monarchii austro węgierskiej dwoma krajami – Polską i Czechosłowacją, w roku 1920.
Na Górze Zamkowej do dziś można podziwiać zbudowaną w XI wieku romańską rotundę, która pełniła funkcję kaplicy. Jest ona jednym z najważniejszych zabytków na Śląsku, a jej podobizna widnieje na banknocie 20-to złotowym. Mniej więcej w tym samym czasie pod Górą Zamkową zaczęło prężnie rozwijać się podgrodzie, a gród cieszyński urósł do rangi kasztelanii podlegającej królom polskim. Rozwój grodu na Górze Zamkowej sprawił, że pomiędzy XI i XII wiekiem przestał istnieć Stary Cieszyn.
Podczas długiego spaceru mieliśmy okazję podziwiać piękne widoki z Góry Zamkowej, klimatyczne zaułki i strome uliczki tego granicznego miasta. Znaleźliśmy również czas na odpoczynek i posiłek.
Koniaków
Z Cieszyna jechaliśmy w kierunku Koniakowa przez Ustroń, Wisłę i Istebną. Jako zapalona koronkarka cieszyłam się bardzo na wizytę w tej najwyżej położonej wsi w Beskidzie Śląskim. Początek Koniakowa datuje się na rok 1712. Wtedy to postawiono tam 6 pierwszych chałup, a ich mieszkańcy zajmowali się przede wszystkim wypasem bydła. Nie to jednak zwabiło mnie do odwiedzin tej rozsławionej na całym świecie wioski. Od przeszło 100 lat Koniaków znany jest z wyrobów koronkarskich, a mieszkanki tej wsi są w tej dziedzinie prawdziwymi artystkami. Ich koronki zdobią salony na całym świecie, a wiele prominentów zostało obdarowanych pięknymi wyrobami przez ich twórczynie. Stworzyły one własne wzory i technikę, która mnie osobiście przypomina trochę koronkę irlandzką. Dla osób które nie są biegłe w tej dziedzinie rzemiosła artystycznego dodam, że polega ona na tworzeniu pojedynczych elementów koronki i dopiero późniejsze ich łączenie w jeden produkt.
Możecie sobie wyobrazić jak bardzo byłam zawiedziona, kiedy zobaczyliśmy że centrum koronki koniakowskiej i jednocześnie muzeum było zamknięte na cztery spusty. Po prostu spóźniliśmy się trochę.
Trudno, będę musiała zadowolić się serwetką własnego wyrobu, chwycić szydełko i popracować nad techniką. To bardzo zaraźliwe hobby. Jak raz się zacznie, to trudno przestać.
Jezioro Żywieckie
Teraz już myśleliśmy o szukaniu dobrego miejsca na nocny odpoczynek. Przez Milówkę dotarliśmy do Żywca. Miasto obejrzeliśmy tylko przejazdem, bo czas naglił i skierowaliśmy się nad Jezioro Żywieckie. Zbiornik Żywiecki utworzony został przez spiętrzenie Soły zaporą ziemną co spowodowało zalanie kilku wsi. Zapora ma wysokość 38 metrów, a przy niej znajduje się elektrownia wodna. Jezioro wykorzystywane jest zarówno do celów turystycznych i rekreacji jak i do produkcji energii elektrycznej, ochrony przeciwpowodziowej oraz regulacji dopływów górnej Wisły.
Nie myśleliśmy, że znalezienie miejsca na nocleg będzie tak trudne. Zwykle szukamy miejsc w miarę odludnych i jeżeli to możliwe, nad wodą i w lesie. No, z takimi wymaganiami nie mamy lekko. I tym razem zaczęliśmy już tracić nadzieję. Jednak szczęście nam sprzyjało i wąską drogą dojechaliśmy nad samą wodę. Nie było to wymarzone miejsce, bo stało tam już sporo samochodów i było dość dużo wędkarzy. Spytaliśmy panią, która się tam kręciła i… trafiliśmy, jak zwykle zresztą na przyjazną duszę.
Rozmowna żona wędkarza opowiedziała nam całą historię tego miejsca, które traktowała jak drugi dom. Mówiła, że przyjeżdżała tu z mężem jako młoda mężatka, a teraz już przyjeżdżają tu jej synowie ze swoimi dziećmi. Mimo, że nie było to piękne miejsce, czuliśmy się bezpiecznie, a widoki wynagrodziły nam brak lasu.
Teraz już po brodzeniu w wodzie i zjedzeniu kolacji mieliśmy czas na uporządkowanie notatek z całego dnia, pogawędzenie oraz na spokojny sen w bezpiecznym i przyjaznym towarzystwie. Następny dzień zapowiadał się pełen atrakcji, ale na jego opis musicie poczekać następne dwa tygodnie.
Dodaj komentarz