10. września 2019 ok godz. 10.00 wyruszyliśmy z ptasiego raju w dalszą podróż na północ. Jechaliśmy dobrze mi znaną drogą w kierunku przejścia granicznego w Kostrzynie.
Jeszcze na pożegnanie weszliśmy na stojącą przy naszej trasie wieżę widokową, aby ostatni raz rzucić okiem na rozlewiska Warty.





Kostrzyn
To miasto znałam jedynie jako przejście graniczne i dopiero podczas tej podróży dowiedzieliśmy się więcej na temat jego historii, a jest ona godna przytoczenia, choć w skróconej formie. O Kostrzynie piszę w oparciu o informacje zdobyte podczas zwiedzania muzeum i przede wszystkim o Wikipedię. Jest to miejsce, które po II wojnie światowej praktycznie nie istniało. Podczas walk zostało zniszczone w blisko 100% i dlatego też nazywane jest czasem „polską Hiroszimą”. Pozostało tylko zarośnięte pole z resztkami budowli.
W roku 1946 miasto liczyło 634 mieszkańców i byli to tylko kolejarze i celnicy z rodzinami. Kiedy przejeżdżało się przez granicę do Polski, widziało się po prawej stronie resztki twierdzy, na których królowała czerwona radziecka gwiazda.
Trochę historii
Historia Kostrzyna sięga wczesnego średniowiecza, a osada ta należała wtedy do Wielkopolski. W roku 1232 książę wielkopolski, Władysław Odonic nadał ziemię kostrzyńską zakonowi Templariuszy, a już w 1261 miasteczko przeszło w ręce Branderburczyków. Kostrzyn otrzymał prawa miejskie około roku 1300, a w 1319 wybuchła wojna o ten region. Zwycięzcą został książę wołogoski Warcisław IV, ale nie oznaczało to pokoju na tym terenie. Do 1323 toczyły się walki zakończone pokojem pomorsko-saskim i rok później miasto ponownie włączono do Brandenburgii. Od roku 1373 Kostrzyn leżał w granicach Korony Czeskiej i w końcu w roku 1402 zawarte zostało porozumienie, na mocy którego miasto miało zostać sprzedane Polsce. Niestety jeszcze tego samego roku czescy Luksemburgowie sprzedali miasto zakonowi krzyżackiemu, a on by pozyskać środki na prowadzenie wojny z Polską sprzedał całą posiadłość Marchii Brandenburskiej.
Margrabia Jan Hohenzollern przeniósł swą rezydencję w latach 1535-1571 właśnie do Kostrzyna, przede wszystkim ze względu na dogodne położenie obronne i rozpoczął przebudowę zamku i budowę potężnej twierdzy. Podczas wojny trzydziestoletniej Szwedzi rozbudowali twierdzę o nowe szańce i raweliny (budowla fortyfikacyjna na planie trójkąta, umieszczana zwykle w fosie). Ciekawostką jest również, że w latach 1730-1732 w zamku więziony był późniejszy następca tronu Prus Fryderyk II.


Na zdjęciu widać zamek kostrzyński z zaznaczonym oknem, gdzie najprawdopodobniej więziony był Fryderyk. Czerwonym punktem oznaczono miejsce ścięcia Hansa Hermanna von Katte. Ten porucznik armii pruskiej i przyjaciel następcy tronu, został skazany na karę śmierci za udział w przygotowaniu nieudanej ucieczki Fryderyka do Anglii. Wyrok wykonano 06.listopada 1730 roku, praktycznie na oczach Fryderyka, co zmieniło go całkowicie i pozostało w jego wspomnieniach do końca życia.
Dzisiejszy Kostrzyn
Uff, mam nadzieję że za bardzo nie nudziłam i jeszcze jesteście z nami. Dzisiaj możemy oglądać odrestaurowane bramy: Berlińską i Chyżańską, Bastiony: Filip i Brandenburg oraz Promenadę Kattego.






Tak wyglądało stare miasto przed wojną. Po ulicach jeździły nawet tramwaje i nie chce się wierzyć, że pozostały po nim tylko zarysy ulic, resztki bruku i niektóre wejścia do piwnic.






Niesamowite wrażenie robią również resztki kościoła, który wysadzony został dopiero w roku 1969 do poziomu piwnic. Chyba nie trzeba głośno mówić czyja to była zasługa.

Długo chodziliśmy po nieistniejącym mieście, a muzeum dostarczyło nam wielu informacji, które pomogły nam na lokalizację niektórych, istniejących w niedalekiej przecież przeszłości, budowli. Teraz nawet wodniacy mają możliwość zwiedzania twierdzy, bo pobudowano wygodną przystań dla łódek i kajaków.



Powoli opuściliśmy Miasto-Muzeum by udać się do „dnia dzisiejszego”, czyli nowego miasta, leżącego nad Wartą.




Kostrzyn – dworzec PKP
W Kostrzynie warto udać się na dworzec. Jest pięknie odrestaurowany i charakteryzuje się krzyżującymi się peronami na dwóch poziomach.





No i trzeba było jechać dalej. Nie skorzystaliśmy z usług PKP, bo przecież przed dworcem czekał na nas osobisty środek lokomocji – nasz dom na kółkach. Za dwa tygodnie napiszę dokąd zawiodły nas nadodrzańskie drogi, a teraz żegnamy się z Wami, korzystajcie z pięknej pogody.
Dodaj komentarz