Już kilka razy pisałam, że nie lubimy jeździć tymi samymi drogami, więc i tym razem na powrót do Hajnówki wybraliśmy inny szlak. Nawigacja pokazała nam przejazd przez puszczę, więc nie trzeba nas było długo namawiać na wybór trasy.
Sioło Budy
Droga była całkiem przyzwoita, ruch prawie żaden i wspaniała przyroda wokół. Czego chcieć więcej. Nagle pojawiły się zabudowania wioski i kątem oka zarejestrowaliśmy coś niezwykłego. Ed cofnął samochód parę metrów i ujrzeliśmy … wioskę w wiosce. Szyld wskazywał na „Sioło Budy” (wioska rzeczywiście nazywała się Budy) i zapraszał do skansenu, pensjonatu i karczmy. Za płotem pyszniły się piękne domki, jakby żywcem przeniesione z rosyjskiej bajki, postanowiliśmy więc obejrzeć wszystko dokładniej.

Okazało się, że te domki to pensjonat i każdy z nich ma swoją nazwę np. „Krawcowa Tania”, „Kowal Iwan” itp. Szliśmy dalej „wiejską drogą” i doszliśmy do skansenu.



Rozrzucone po sporej łące stały tam różne domy i zabudowania gospodarcze. Wszystko to wyglądało tak, jakby zaraz mieli pojawić się gospodarze żeby kontynuować przydomowe prace. W wielkiej stodole urządzono galerię w której można było kupić wspaniałe wyroby artystyczne jak na przykład haftowane serwety, fartuszki, czy bluzki, ale też drewniane rzeźby, obrazki malowane na szkle, a nawet suszoną trawę żubrówkę.




Okazało się, że pani, która siedziała w galerii, była właścicielką całego obiektu i od niej dowiedzieliśmy się wielu ciekawych historii. Opowiedziała na przykład, że w każdym z tych pięknych kolorowych domków są dwa apartamenty na dwóch poziomach i w sumie jest miejsce dla ośmiu osób. Jak będziecie gdzieś tam na końcu świata, może zatrzymacie się na parę dni w rosyjskiej bajce.
Karczma Sioło Budy
Postanowiliśmy zjeść wczesny obiad, więc miła właścicielka zaprowadziła nas do karczmy. Było to duże pomieszczenie o rustykalnym wystroju, ale nas zachwyciła karta dań. Dostaliśmy ślinotoku i oczopląsu jednocześnie. Trudno było wybrać coś oryginalnego do jedzenia i picia, ale zdecydowaliśmy się na babkę ziemniaczaną, kiszkę mięsną i kwas chlebowy. Najchętniej zdecydowalibyśmy się na dziecięce porcje, ale panie z obsługi obiecały zapakować niezjedzoną resztę na później. Kiedy oczekiwaliśmy na nasze dania, mieliśmy okazję dokładniej obejrzeć wnętrze karczmy. Cała jedna ściana była przeszklona i wychodziła na puszczę. Pani powiedziała, że regularnie dokarmiają tam zwierzęta i często zdarza się, szczególnie zimą, że jedzenie stygnie na talerzach gości, a oni zamiast delektować się regionalnymi specjałami, stoją z nosami przy szybie i obserwują żubry, które podchodzą do budynku na odległość paru metrów. Nie dziwię się im, pewno zrobiłabym to samo. (A może by tak pojechać tam zimą?)
Nareszcie dostaliśmy nasze jedzonko… Oczywiście nie byliśmy w stanie zjeść wszystkiego, ale było naprawdę wspaniałe, a przepisy na wszystkie potrawy pochodziły od prababci właściciela karczmy.


Najedzeni i zadowoleni pojechaliśmy dalej. Tym razem było to nie tylko zwiedzanie. W Hajnówce umówieni byliśmy z Eda bratem i bratową (moją ulubioną). Jakoś tak szczęśliwie skrzyżowały się nasze drogi, że mogliśmy pobyć trochę razem i podzielić się naszymi zapasami z karczmy. Oni posmakowali naszych potraw, a nas poczęstowali pączkami z nadzieniem makowym. Podobno to też taki regionalny specjał. Nigdy jeszcze takich nie jedliśmy, ale warto było spróbować.
Hajnówka
Kamperka zaparkowaliśmy w cieniu przed Domem Kultury i wyruszyliśmy na zwiedzanie niezwykłej cerkwi.



No, zrobiła na nas duże wrażenie. Bardzo nowoczesna i na swój sposób surowa a jednak w środku bogata i tradycyjna. Niesamowita architektura, która kształtem przywodzi mi na myśl budynki, które budował Gaudi. Przypatrzcie się dobrze, mam rację ?





Wygląd zewnętrzny nie zdradzał wystroju wnętrza. Wydawało się, że całość kapie złotem, bogate freski harmonizowały z niesamowitym ikonostasem, a nad głowami królował żyrandol w formie krzyża. Sobór Św. Trójcy, bo taka jest ranga tej świątyni, imponuje również przestrzenią, ale też może on pomieścić 5 tysięcy wiernych.






Pełni wrażeń pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w różne strony. Nasza droga prowadziła nas przez wioskę Puchły, podobno wyjątkowo charakterystyczną dla regionu. Nas niestety zawiodła, bo w drodze widzieliśmy wiele pięknych wsi z niesamowitą architekturą drewnianych domów, ozdobionych elementami rzeźbionymi w misterne wzory i okiennicami, do których z kolei ja mam wielką słabość. Nie zrobiliśmy nawet zdjęć, ale jakoś tego nie żałujemy.
Za to w następnym odcinku będę pisała znowu o niezwykłym miejscu, ale na razie nie zdradzam co to było. Żegnam się więc do następnego czwartku.
MDArt
Mam nadzieję, że i my w końcu podążymy Waszymi szlakami!
Miśka
Filipek zna już trasę, sam Was tam dowiezie. Buziaki
MDArt
To prawda- teraz to tylko doczekać wakacji i w drogę!
Buziaki
Władysława L."Lovka"
Miejsca b.ciekawe odkryte-powiedziałabym- „okiem detektywa”.Mam na myśli wioskę „Sioło Budy”- bajkowe domki, które również pełnią funkcję użytkową.Osobiście,szczególny sentyment na mnie wywarły te domki pod strzechą,i ta stodoła,i to zielone podwórko,i ten żuraw… .
Cerkiew – bardzo okazała – nieoczekiwany kontrast bryły zewnętrznej (trochę ” zimnej” ) z ciepłym, bogatym wnętrzem.W tym miejscu zrobiłam sobie pewne zobowiązanie.
Pozdrawiam.
Miśka
Czyżbyś miała ochotę wybrać się na wschód ? Polecamy i służymy radami. Naprawdę warto. Pozdrawiamy