Czas opuścić Kiermusy i wyruszyć w dalszą drogę. Skierowaliśmy się w stronę Goniądza i tam, nad Biebrzą postanowiliśmy poszukać noclegu.

Goniądz OSIR

Senne miasteczko przywitało nas przede wszystkim pięknym widokiem na Biebrzę.

Zastanawialiśmy się czy po prostu znaleźć zjazd do rzeki i tam zanocować na dziko, ale na lewo od mostu zauważyliśmy ośrodek OSIR. Było już dość późno, ale pani opiekująca się tym terenem była na miejscu i bez problemu wskazała nam miejsce, gdzie mogliśmy się rozgościć. Od razu poczuliśmy się jak w domu, a że pogoda była wspaniała, mogliśmy pospacerować z pieskiem po ośrodku i nawet zamoczyć nogi w wodach Biebrzy.

O godz. 20.00 gospodyni OSIR-u zamknęła bramę i zostaliśmy zupełnie sami. Z czystym sumieniem polecamy to miejsce. Zapłaciliśmy 30,- zł i za to mieliśmy do dyspozycji gorące prysznice, saunę i pralkę. Wykorzystaliśmy ten pobyt na pranie i trochę wygodniejszą kąpiel. Wieczór obdarzył nas pięknymi widokami i niesamowitym spokojem. Niespodzianką była dla nas starsza pani z sąsiedztwa, która widząc nas na łące, zaoferowała nam świeże jajka.

Jedyny pojazd na całym terenie
Wieczorne widoczki

W nocy trochę padało, ale ranek obudził nas słońcem skoro świt o 9.00. Pranie już prawie wyschło, śniadanko smakowało jak zwykle i ok 11.00 ruszyliśmy w dalsza drogę.

Jakoś trzeba sobie radzić z suszeniem prania
Baxowi zawsze smakowało

Grajewo

Nasza droga wiodła przez Grajewo i całkiem przypadkiem zauważyliśmy informację o Muzeum Mleka. Nigdy o czymś takim nie słyszeliśmy, więc postanowiliśmy zrobić małą przerwę w podróży. Bardzo ciekawa multimedialna ekspozycja, gdzie na pewno każdy znajdzie coś interesującego dla siebie i dowie się ciekawych, niekoniecznie znanych faktów. Jedynym minusem były ceny biletów, które nie uwzględniały ulgi dla emerytów, a myślę, że nie każdego seniora stać na wydatek szesnastu złotych za godzinną wizytę w muzeum mleka.

Zobaczcie sami o czym opowiada bogata ekspozycja.

Bardzo rzadko spotyka się wizerunek Matki Bożej z obnażoną piersią

Za Ełkiem postanowiliśmy zrobić małą przerwę w podróży i przygotować sobie obiad. Na mapie trudno było znaleźć odpowiednie miejsce, ale jak zwykle przez przypadek trafiliśmy na piękną polankę przy samym jeziorze.

W takim otoczeniu obiad smakował wyjątkowo dobrze

Szeroki Ostrów

Syci i wypoczęci ruszyliśmy dalej. Po drodze minęliśmy Orzysz, i dotarliśmy do Piszu. Trzeba było zrobić małe zakupy, bo nie wiedzieliśmy czy czasem nad Śniardwami nie zostaniemy trochę dłużej.

Musieliśmy kawałeczek wrócić i od wsi Zdory skierowaliśmy się ku cyplowi na południu Śniardw. To właśnie był Szeroki Ostrów. Mamy wyobraźnię, ale tego się nie spodziewaliśmy. Niesamowite widoki, ani śladu człowieka i tylko szum wiatru i wody. Od razu zdecydowaliśmy, że zostajemy co najmniej dwie noce.

Tu był tylko krótki postój.
Tą drogą pojechaliśmy jeszcze kawałek i…
… tu postanowiliśmy zostać na dłużej.

Tu właśnie postanowiliśmy rozbić nasz obóz. Wieczór był piękny, noc wyjątkowo gwiaździsta, szum wody… Od razu przypomniały nam się noce na żaglówce. Pokażę Wam teraz serię zdjęć, do których komentarz jest zupełnie zbędny.

No i przyszedł wrzesień – dwunasty dzień naszej podróży. Po pogodnej nocy taki przywitał nas dzień:

Postanowiliśmy poleniuchować na maxa, nic nas przecież nie goniło, a na nudę u nas nigdy nie ma miejsca. Zaopatrzeni w książki oddaliśmy się lekturze, brodzeniu po wodzie z Baxem, a nawet kąpieli. Z tym ostatnim było trochę problemu, bo szłam i szłam, a woda nie sięgała mi nawet do…

No do bioder!

Po obiedzie zaserwowanym przez Eda dalsze lenistwo. Żyć nie umierać! Ale też okoliczności sprzyjały takiemu nicnierobieniu. Musimy tu jeszcze kiedyś wrócić, bo Mazury zawsze wspominamy z wielką sympatią i niekoniecznie trzeba przemieszczać się żaglówką.

Takie miejsca lubimy najbardziej

No i trzeba było znowu się pakować i jechać dalej. Jeszcze chwila na ostatnie fotografie, ostatni rzut oka na piękne jezioro i w drogę.

Ulęgałki obrodziły

Ryn

Jedziemy dalej przez Pisz i Ruciane Nida. Znowu odżywają miłe wspomnienia z przystani „U Faryja”. Mazury widziane z żaglówki były zupełnie inne niż teraz, kiedy podróżujemy camperem. Trudno powiedzieć, które milsze sercu, ale jednakowo piękne i zaskakujące na każdym kroku.

Naszym zamiarem było znaleźć przytulne miejsce w Mikołajkach i tam zrobić przerwę obiadową. O ja naiwna! Mikołajki, mimo że wspominamy je zawsze z sentymentem, są przepełnione, hałaśliwe i komercyjne. Mieliśmy trochę szczęścia, bo na obrzeżach miasteczka zdobyliśmy miejsce parkingowe i chociaż przespacerowaliśmy się po Marinie i zjedliśmy pyszne lody. Na obiad jednak postanowiliśmy poszukać innego miejsca. Na naszej trasie mieliśmy Ryn i tu w środku miasta znaleźliśmy idealne miejsce na postój. Może będzie to też mała rada dla początkujących camperowców – w środku miasta, na parkingu ugotowaliśmy szybki obiad, odpoczęliśmy i na dodatek w stojącym tam toi-toi opróżniliśmy naszą toaletę.

Inteligentny sposób poziomowania campera

Bogaczewo

Teraz pora już była na szukanie noclegu. Jechaliśmy w kierunku Giżycka i jak na złość nigdzie nie mogliśmy znaleźć spokojnego i urokliwego miejsca na spoczynek. Wybawił nas internet. Przekonaliśmy się jak dobrze jest śledzić fora kamperowe i przechowywać, tak jak Ed , potrzebne dane w chmurze. W ten sposób odnaleźliśmy Rybaczówkę w Bogaczewie . Według opinii innych podróżników, gościnne miejsce i dobra kuchnia.

Rzeczywiście jest to wspaniała miejscówka na styku jezior Jagodno i Niegocin. Właściciel wskazał nam miejsce z którego mieliśmy cudowny widok na jezioro i piękną Marinę. Po ustawieniu campera udaliśmy się na przechadzkę po całym terenie. Jest to miejsce rzeczywiście godne polecenia – czysta woda, niewielka plaża, miejsce do zabawy dla dzieci i dużo możliwości cumowania żaglówek i motorówek. Zresztą zobaczcie to sami.

Po spacerku sjesta dla pieska, a my wybraliśmy się na kolację i to było chyba najwspanialsze kulinarne przeżycie na naszym szlaku. Jako specjalność regionalną polecono nam pieczony łeb sandacza, którego Ed ze zwykłej ciekawości ochoczo zamówił, ja poprosiłam o filet z lina i do tego, na trawienie, domowego wyrobu nalewkę miodową – Niedźwiedziówkę. Ed myśląc, że głową ryby raczej się nie naje, zamówił dodatkowo kawałek sandacza… no i przeliczył się. Głowa była rzeczywiście delikatesem i wystarczyłaby na kolację, a ja nie dałam rady zjeść całej swojej porcji. Do dziś wspominamy tę ucztę.

Łeb sandacza
Porcja dla drwala

Oj, niełatwo było zasnąć z pełnymi brzuchami. Rano jeszcze ostatni rzut oka na przystań, śniadanie i znowu ruszyliśmy w drogę. Naszym celem miało być Giżycko, ale o tym dopiero za dwa tygodnie. Cierpliwości.