Chciałabym zdradzić, czemu właśnie teraz wybraliśmy się na Wolin. Otóż Ania, moja siostra mieszkająca w Norwegii i pracująca w Centrum Wikingów w Borre (Horten), przyjeżdża tu od jakiegoś czasu z dwoma koleżankami na Festiwal Słowian i Wikingów. Zwykle spędzały tu ok. tygodnia i wracały do domu, a tym razem postanowiliśmy zabrać Anię z Wolina, razem pojechać do Sopotu i tam spotkać się z jej mężem Kjellem.
Plan mieliśmy więc wspaniały. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę i nie traciliśmy czasu na zbaczanie z drogi. Naszym celem był najpierw Kamień Pomorski, gdzie czekał już na nas nasz przyjaciel Arek (niestety teraz już nieżyjący). Po krótkim odpoczynku, już w trójkę jechaliśmy w kierunku Wolina. O przepraszam, w czwórkę – a co, Bax to pies?
Pogoda jak zwykle była niesamowita. Było bardzo gorąco, co nie zawsze jest plusem, ale dla prawdziwego turysty to przecież żadna przeszkoda. Z parkingiem nie było problemu i myślę, że kiedy nie odbywa się tam Festiwal, można byłoby tam również nocować.
Miło było znowu spotkać się z Anią, Siv i Anitą. Zachęcamy do zwiedzenia Wolina, a przede wszystkim wioski wikińskiej. Historia powstania osady w miejscu dzisiejszego Wolina sięga wczesnego średniowiecza, a sagi skandynawskie opowiadały o Jomsborgu. Prace wykopaliskowe potwierdziły istnienie tego grodu, który miał ogromne znaczenie obronne. Nie piszę więcej o Jomsborgu, bo nie chciałabym skompromitować się w oczach mojej siostry, która jest w tych sprawach prawdziwym ekspertem.
Osada wikińska
Już przed bramą czuje się średniowieczną atmosferę i wszędzie spotyka się Słowian i Wikingów w ich wspaniałych strojach ozdobionych niespotykaną biżuterią, a nawet wojów w pełnym rynsztunku. Po wykupieniu biletów mogliśmy już bez problemów zanurzyć się w tej dość obcej nam kulturze.
Wyspa Wolin, a przede wszystkim skansen z okresu wczesnego średniowiecza polecamy szczególnie rodzinom z dziećmi, ponieważ każdy znajdzie tam dla siebie coś ciekawego. Położony on jest na nabrzeżu cieśniny Dziwny i zaskakuje bogactwem replik z bardzo odległych czasów. Możemy tam podziwiać 27 chat, 2 bramy z wałami i umocnieniami obronnymi oraz nabrzeże portowe. W czasie, kiedy odbywa się tam Festiwal, jest naturalnie szczególnie ciekawie, bo w całej osadzie rozlokowane są kramy z przepiękną biżuterią, tkaninami, ceramiką, oraz warsztaty, gdzie można zapoznać się z dawną produkcją artykułów codziennego użytku, gotowania posiłków, pieczenia chleba i innych ciekawostek.
Oprócz solidnie zbudowanych chat rozstawiane są również namioty, w których mieszkają czasami całe rodziny, a pomiędzy nimi kwitnie zwyczajne życie towarzyskie. Tłok jest jak w Sopocie na „Monciaku”, ale wszystko tchnie autentycznością i ma niezwykły urok.
Są również miejsca, gdzie można spokojnie usiąść i odpocząć, a w naszym przypadku również napoić psiaka. Eda oczywiście ciągnęło nad wodę, ale też było warto. Cumują tam przepiękne łodzie, którymi można wypłynąć na krótki rejs.
Ania z dziewczynami miały do dyspozycji dom rybaka, w którym było im na pewno wygodniej niż gdyby miały nocować w namiocie, a dzięki temu mogliśmy dokładnie obejrzeć wnętrze chaty i wyobrazić sobie jak toczyło się życie bardzo, bardzo dawno temu.
Kamień Pomorski
Pełni wrażeń wracaliśmy do Kamienia Pomorskiego na obiadek. Szkoda, że nie mamy żadnej fotografii, ale był to obiad królów. Arek, który był zapalonym wędkarzem zabrał mnie do kuchni, dał wyjęte z zamrażalnika własnoręcznie złowione rybki, wszystko co było potrzebne do ich smażenia i zaczęła się uczta. Usmażyłam dwa spore woreczki rybek i chrupaliśmy je jak frytki. Dawno nie jedliśmy tak wspaniałego dania, a po obiadokolacji chcieliśmy iść na spacer. Nie zdążyliśmy jednak ujść daleko, jak złapała nas ulewa i następujący po niej grad. Nie przesadzę jeżeli powiem że był wielkości pięciozłotówki i nie pomogło chowanie się pod drzewami. Oj bolało jak trafiło w głowę albo odsłonięte ramię. Do domu wróciliśmy kompletnie przemoknięci i tak zakończył się dzień pełen wrażeń.
Następnego ranka, a były to moje urodziny, wyruszyliśmy na podbój miasta. Mieliśmy wspaniałego przewodnika, bo nasz przyjaciel przez kilka kadencji sprawował urząd Sekretarza Urzędu Miasta. Oczywiście najwspanialszym budynkiem jest Katedra, która została ufundowana w roku 1176 przez księcia pomorskiego Kazimierza I. Pierwotnie romańska, była przebudowywana i rozbudowywana wielokrotne. W roku 1535 przeszła w ręce Pomorskiego Kościoła Ewangelickiego i taka pozostała aż do roku 1945. Pierwsze organy katedra otrzymała już około roku 1382, a po zniszczeniach w czasie trwania wojny trzydziestoletniej, została w XVII w odbudowana przez księcia Ernesta Bogusława von Croya, otrzymała nowe wyposażenie i wspaniałe barokowe organy, które do dziś zachwycają wyglądem i brzmieniem.
We wnętrzu można obejrzeć sporo zabytkowych eksponatów, a nas oczywiście najbardziej zainteresowała rękojeść noża wikińskiego, w stylu Borre – tam gdzie obecnie znajduje się muzeum, w którym pracuje Ania.
Wieczorem byliśmy umówieni na Wolinie i z Anią na pokładzie ruszyliśmy na wschód. Nie była to długa podróż, bo już w Rogowie znaleźliśmy ładny camping, bezpośrednio nad wodą, do której jednak niestety nie było dostępu.
Palimy się
Do północy świętowaliśmy moje urodziny, a rano mimo pięknego słońca trzeba było się prędko pakować, bo zapowiadano deszcz i burzę.
No i właśnie tu rozpoczął się nasz chrzest bojowy. Silnik nie chciał odpalić, więc Ed się trochę pomęczył ale ruszyliśmy. Niestety nie bardzo daleko, bo tylko do Dźwiżyna. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to w mieście. Gdy zatrzymaliśmy się przy przejściu dla pieszych zauważyłam dym spod maski, a ludzie machali do nas przejęci. Jakaś kobieta biegła do nas z gaśnicą i wtedy Ed też zauważył, że się palimy. Wyskoczył z gaśnicą i bardzo prędko ugasił płomienie. Jednak dla mnie Ania była prawdziwym hitem. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, jak wyskoczyła z kamperka z psem w objęciach i całkiem spokojnie oznajmiła mi, że przecież nie miała innego wyjścia. Byliśmy jednak uziemieni, a Ania musiała być tego wieczora w Sopocie.
Laweta
Uratował nas internet, za pomocą którego znaleźliśmy warsztat pracujący w soboty. Miły pan przyjechał po nas lawetą i ok. 12.00 byliśmy już w warsztacie w Kołobrzegu, a Ania po 0,5 godz. odjechała autobusem w stronę Trójmiasta.
Już ok. 14.00 mogliśmy jechać dalej, ale tylko na benzynie. Najważniejsze, że dokulaliśmy się do Sopotu wieczorem, spotkaliśmy się jeszcze z Kjellem, a następnego dnia kamper wylądował w warsztacie.
W rezultacie bezpiecznie i na gazie (tzn. LPG) wróciliśmy do domu, i często wspominamy ten nasz kamperowy egzamin.
sabina
To byla wyprawa ,nietylko ciekawa ,ale i z przygodami jak widac. O historii wikingow na tych terenach juz czytalam i slyszalam od przewodniczki w norwegii,ktorej znane byly losy niektorych wikingow,ich podroze ,ale tez ucieczki,czy wygnanie.To bardzo ciekawe historie.jak przeczytalam przygoda z kamperem sie dobrze skonczyla.Podroz rowniez.Ciesze sie Misia ,ze czujesz sie juz lepiej i wracasz do zdrowia.Pozdrawiam serdecznie Sabina.
Miśka
O Wikingach to musiałabyś porozmawiać z moją siostrą. Ona jest niesamowita i nas też zaraziła swoją pasją. Wszystkiego dobrego
Władysława L."Lovka"
Tyle wydarzeń….,tak jakby to wszystko działo się w ciągu całego tygodnia .Wspaniale,że znajduje się tu również część wspomnień o Arku.
Miło się czyta o upałach;to już nie te czasy-dziwna ta pogoda aktualnie (bądź ,co bądź minęło już prawie 8 lat).
Festiwal Słowian i Wikingów;Anię z Kjellem; częściowo się poznaliśmy (wpis 2) – a tu dalszy ciąg historii wyspy Wolin.
Warto to wszystko zobaczyć.
Pozdrowienia.(mam nadzieję,że już wyzdrowiałaś).
Miśka
Wolin jest cudowny, byliśmy tam już kilka razy i za każdym razem jest równie ciekawie. Przez Anię zainteresowaliśmy się też kulturą Wikingów, a Anka ma niesamowite wiadomości. Ze mną jest już lepiej, przecież wiesz jak to jest: złego licho nie bierze. Ha, ha, ha. Pozdrawiam