Z tego bieszczadzkiego końca świata jechaliśmy przez Bereżki, Stuposiany do Bukowca. Takiej drogi jeszcze nie mieliśmy. Mało, że kręta, dziurawa, to jeszcze zdradliwa. W okolicy Stuposian o mało co wylądowalibyśmy w przepaści. No, adrenaliny nam nie brakowało.

Wilcza Jama

Za to nocleg mieliśmy przyjemny. U stóp miejscowości Smolnik we wsi Muczne znajduje się wspaniały ośrodek „Wilcza Jama”. Wjeżdża się pod górkę, po lewej jest piękna, drewniana restauracja, a wyżej przytulne domki. Całość bardzo rustykalna w zadbanym otoczeniu.

Pozwolono nam rozgościć się poniżej restauracji, gdzie po lewej stronie mieliśmy staw z wysepką i miejscami do wędkowania. Ponieważ nie potrzebowaliśmy prądu, nie musieliśmy nic płacić za miejsce, ale za to pozwoliliśmy sobie na dość kosztowne, miejscowe piwo. Było wspaniałe, i przy nim odreagowaliśmy trudy drogi i pogarszającą się pogodę. To miejsce możemy spokojnie polecić kamperowcom i chyba też zestawom z przyczepą. Jest możliwość przyłączenia prądu, a formalności załatwia się w restauracji.

Następnego dnia pogoda nadal nie dopisywała, ale to już przecież wrzesień, więc trzeba ubrać coś nieprzemakalnego i ruszyć dalej. Do Smolnik trzeba było jechać ok. 500 m w górę. Wieś maleńka, tylko kilka domów, ale za to piękna bojkowska, drewniana cerkiew z XVIII w. Szkoda tylko, że prawie wszystkie świątynie są zamknięte.

każda pogoda jest dobra żeby zrobić zdjęcie

Muzeum Historii Bieszczad

Dalsza droga wiodła przez Lutowiska, Lipie a potem Bystre, gdzie znowu podziwialiśmy piękną cerkiewkę i dojechaliśmy do miejscowości Michniowiec. Tam całkiem przypadkowo znaleźliśmy małe, prywatne Muzeum Historii Bieszczad. Jeżeli będziecie w okolicy, wstąpcie tam koniecznie.

Jest to niewielkie gospodarstwo, prowadzone przez młodych ludzi, pasjonujących się historią. Oprowadzała nas młoda kobieta, która razem z mężem usiłuje ocalić od zapomnienia trudy życia dawnych mieszkańców tych okolic. Byliśmy zaskoczeni ilością i różnorodnością eksponatów, jak również wiedzą gospodarzy.

W Myczkowcach, przy małej zaporze zrobiliśmy sobie przerwę obiadową w miejscowej gospodzie. Byliśmy trochę rozczarowani, że nigdzie po drodze nie mogliśmy się uraczyć regionalnymi specjałami. Tu znaleźliśmy chociaż jedno danie wywodzące się z kuchni bojkowskiej. Były to pierogi z farszem z młodej kapusty, bryndzy i czosnku niedźwiedziego. Mniam ! (Przepis na typową potrawę łemkowską znajdziecie w kategorii „poradnik”)

Zalew Soliński

Po jedzeniu człowiek robi się zwykle leniwy, ale cóż… trzeba się ruszyć. Tym bardziej, że następnym przystankiem jest Solina. Zapora naprawdę robi wrażenie. Zrobiliśmy długi spacer koroną zapory i mogliśmy przekonać się, jak mało wody jest w zalewie.

murale wymyte w brudnej ścianie

Bar u Bolka

Znowu przyszedł czas szukania noclegu. Roman z Chutiru w Czystogarbie polecił nam znajome pole campingowe nad samym zalewem – „Bar u Bolka” (GPS: 49.376980, 22.510308). Byliśmy zachwyceni, że znowu będziemy spać nad samą wodą. Jakie było nasz zdziwienie jak … ale zobaczcie to sami

nasz domek z łazienką
zakaz kąpieli …. w czym?

Wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu wody – nie było łatwo.

widać ile wody ubyło

W nocy zbudziła nas porządna burza i deszcz, który nie ustał nawet rano. No cóż, nie przeszkadzało nam to w dalszej podróży. Odwiedziliśmy Polańczyk, ale widać już koniec sezonu. Wszędzie opustoszałe ośrodki wypoczynkowe, pozamykane bary i sklepiki. Do tego jeszcze brak wody i dopełnia się wrażenie zbliżającej się jesieni.

Objechaliśmy Zalew Soliński i w miejscowości Zawóz zrobiliśmy sobie przerwę obiadową. Tu chociaż nie narzekaliśmy na brak emocji. Nagle zerwał się wiatr, chyba „trójka” i trzeba było chronić się w samochodzie. Mieliśmy tylko nadzieję, że nas nie zdmuchnie do wody.

próbuję odlecieć

Po krótkim czasie wjechaliśmy na Półwysep Werlas i zauroczyły nas piękne domki letniskowe, stojące w bajkowych ogrodach. Szkoda tylko, że nie było widać wody, wrażenie byłoby na pewno o wiele bardziej powalające. Teraz już był czas na zakończenie dnia, więc przez Bukowiec i Baligród zajechaliśmy ponownie do Czystogarbu. (Właśnie zajrzałam na Google maps i zaskoczona stwierdziłam, że jest tam nawet zaznaczony Chutir. No, no, no). Tej nocy śpimy w domu, bo jest wilgotno i wietrznie.

W następnym, ostatnim bieszczadzkim odcinku, będziemy powoli wracać do domu. Powoli, bo szkoda, że ta przygoda już się kończy, ale mamy następne, którymi też będziemy się z Wami dzielić. A więc do następnego czwartku.